Dziś zapraszam Was na krótką relację z wrześniowego pobytu w upalnej Grecji. Był to mój wakacyjny wypad w 2012 roku i najmniej spodziewany ze wszystkich. Odwiedziliśmy wcześniej Węgry, Słowację, Islandię, odbyliśmy tygodniowy rejs po Żuławach (dzięki uprzejmości znajomej Francuzki) i zaliczyliśmy coroczny wypad w polskie Tatry. Po tak intensywnych wakacjach, naturalnie, nie mogłabym sobie pozwolić finansowo na Rodos. Szczególnie w wersji All Inclusive. Tak naprawdę nie przepadam za wyjazdami organizowanymi przez biura podróży. Już dawno temu, po pierwszym wypadzie na własną rękę za granicę, dostrzegłam zalety właśnie tej formy podróżowania: mniejszy wydatek, możliwość poznania miejscowych, niezależność i dowolność spędzania czasu. Jednak w przypadku wyjazdu do Grecji nie zamierzałam wybrzydzać – w końcu nie każdy ma możliwość spędzić tydzień na Rodos niemalże za darmo. Mój chłopak miał wyjątkowe szczęście i udało mu się wylicytować na stronie Hapygo.fr pobyt All Inclusive dla dwóch osób w Kalathos wraz z przelotami z Paryża za zaledwie 600zł. O ile mi wiadomo, w Polsce nie mamy jeszcze odpowiednika takiej strony. Zabawa polega na tym, że za dowolną kwotę kupujemy punkty, którymi później podbijamy aktualną cenę licytowanej wycieczki czy gadżetu. Po wygraniu licytacji trzeba jeszcze dodatkowo zapłacić cenę, jaką osiągnął dany przedmiot. Ostatecznie wygrywa tylko jedna osoba, ale zawsze bierze w tym udział wielu chętnych, którzy w końcowym rozrachunku są stratni – strona musi na siebie jakoś zarabiać. Nam się poszczęściło. Musiałam pokryć tylko koszt swojego biletu do Paryża i z powrotem.

 

Kalathos i Hotel „Lindos”

Nasz hotel dumnie nosił nazwę „Lindos”, lecz by dotrzeć do właściwego miasteczka Lindos, trzeba było poświęcić trochę czasu. W rzeczywistości był ulokowany w okolicy miejscowości Kalathos, skąd można było dojechać publicznym autobusem do wspomnianego Lindos oraz do miasta Rodos. Hotel sam w sobie nie należał do wyjątkowych cudów – nie posiadał jakiegoś osobliwego, unikalnego wystroju wnętrz, nie serwowano w nim wyśmienitych greckich potraw, ale nie przysparzał też powodów do narzekania. Niewątpliwie jego największym atutem była prywatna laguna. By skosztować kąpieli w Morzu Egejskim nie trzeba było wyruszać na publiczną plażę, lecz wystarczyło zejść kamiennymi schodami wijącymi się od strony kompleksu basenowego.  Niestety, mimo, że wrześniowe upały dawały się nadal we znaki (a może to moje zbytnie przyzwyczajenie do podróżowania w kierunku północy), to woda nie była już na tyle ciepła, bym spędziła w morzu cały dzień. Wkrótce zaczęła nużyć mnie rutyna wymuszona regularnymi godzinami serwowanych posiłków, których nie omieszkałam sobie odmówić, z racji naszego All Inclusive. Potem, oczywiście, trawiły mnie wyrzuty sumienia, że znów pozwoliłam sobie na więcej, niż planowałam przy tak osiadłej formie wczasów. Ogólnie był to wyjazd typowo relaksacyjny, momentami nudnawy, ale dostarczył mi właściwego odpoczynku tuż przed startem ostatniego, morderczego roku akademickiego… Ciekawiej zrobiło się podczas krótkich, samodzielnych wypadów do Lindos i Rodos.

 

Lindos

Po wyspie Rodos turysta można podróżować na kilka sposobów: wypożyczając samochód lub skuter albo korzystając z transportu publicznego, czyli autobusów. Ostatnia opcja jest oczywiście najbardziej ekonomiczna, ale i niekiedy niekomfortowa, jak się przekonaliśmy podczas wyprawy do Rodos – całą podróż odbyliśmy na stojąco, w ogromnym ścisku i nieznośnym upale. Dojazd do Lindos był jednak znacznie przyjemniejszy: podróż z Kalathos trwa zaledwie 10 minut, a w autobusie nadal były wolne miejsca. Koszt przejazdu w jedną stronę to ok. 2 euro. Po dotarciu do Lindos strasznie żałowaliśmy, że odkładaliśmy ten wypad na sam koniec pobytu, bowiem miasto było przeurocze i warte ponownego odkrycia. Całe Lindos jest usytuowane wokół wzniesienia, które zwieńcza eklektyczny Akropol. Znajdziemy tam charakterystyczne starożytne kolumnady i świątynię Ateny (ok. I w. p.n.e.), ale i elementy architektury bizantyjskiej oraz średniowieczne fortyfikacje autorstwa joannitów. Do Akropolu można z łatwością dostać się pieszo, ale co wybredniejsi korzystają z płatnego przejazdu na ośle. U podnóża wzniesienia rozciąga się plątanina wąskich uliczek, białych domów i straganów. Jedną z głównych atrakcji miasta stanowi zatoka św. Pawła, w której, jak głosi historia, apostoł znalazł schronienie podczas burzy w 43 r. n.e. Ponadto Lindos szczyci się jednymi z najpiękniejszych plaż na Rodos.

 

 

Miasto Rodos

Bilet autobusowy do stolicy Rodos kosztował nas 4,50 euro, a podróż zajęła około 2 godziny. Jak już wcześniej wspomniałam, nie była to najbardziej komfortowa podróż, ponieważ wybraliśmy akurat godzinę, kiedy upał zaczynał powoli ustawać (nadal jednak było gorąco i duszno), więc wielu turystów i lokalnych przemieszczało się właśnie w kierunku Rodos. Nie zamierzam jednak narzekać, ponieważ większą satysfakcję odczułam płacąc 4,50 za autobus, niż gdy miałabym wydać dziesięciokrotność tego za wynajem samochodu. Ponadto przez chwilę mogłam poczuć się nonkonformistycznie wobec naszego All Inclusive i odkryć w końcu coś z własnej inicjatywy, na własną rękę. Była to też jedyna okazja, by spróbować prawdziwej greckiej kuchni, jakoż z powodu wyjazdu, ominęła nas godzina serwowania obiadu w hotelu. Miasto Rodos jest stosunkowo duże, więc skupiliśmy się tylko na zwiedzaniu zabytkowego centrum. I jest jest to centrum,  z jakim jeszcze nigdy dotychczas się nie zetknęłam. Całe Stare Miasto jest ogrodzone murem obronnym, wybudowanym za czasów średniowiecza i można się do niego dostać poprzez kilka imponujących bram wjazdowych. Rodos ma bujną historię: przez wiele lat podlegało różnorakim panowaniom, co odzwierciedla eklektyzm architektoniczny centrum. Znajdziemy tu dzielnice: turecką, żydowską, średniowieczną (zwaną również gotycką). W mieście dostrzeżemy widoczne wpływy kultury tureckiej, żydowskiej, rzymskiej, późniejszej włoskiej, greckiej i joannitów. Tuż obok meczetów, stoją tu synagogi czy kościoły greckokatolickie. Śmiem twierdzić, że każdy mógłby spędzić tu cały dzień, spacerując wąskimi uliczkami Starego Miasta i nie odczuwając przy tym ani krzty znudzenia. Polecam zajrzeć do kilku sztandarowych miejsc w centrum, a przez resztę czasu po prostu pozwolić sobie na zgubienie się w tej plątaninie uliczek. Nam w ten sposób udało się trafić do restauracji „Romios”, która natychmiast przekonała nas do siebie niesamowitym wystrojem i reklamą, według której była wysoko ceniona na Trip Advisorze. Ceny również były przystępne. Postanowiliśmy wypróbować coś typowo greckiego, a restauracja szczyciła się dobrymi lokalnymi potrawami. Na przystawkę wybraliśmy tzatziki, które było serwowane z podpieczonym chlebem z twarogiem i przyprawami oraz z kilkoma różnymi sosami. Nie mam za wielkiego porównania, jednak jak na zwykłą przystawkę, pozytywnie zwaliła mnie z nóg. Potem spróbowałam musaki, a mój chłopak wybrał talerz grecki, czyli kilka różnych tradycyjnych dań serwowanych naraz. Wszystko było przepyszne, a dodatkowo gratis otrzymaliśmy koktajle alkoholowe. Obiektywnie mogę polecić tę restaurację, jak i samo miasto Rodos. Stanowią bowiem ciekawą alternatywę do wylegiwania się przy hotelowym basenie 😉